
Kim jesteś prywatnie, kim zawodowo?
NATALIA HATALSKA*: Kim jestem prywatnie? Natalią Hatalską – kobietą, matką, żoną. A zawodowo – to już nieco bardziej skomplikowane pytanie. Gdy się przedstawiam, to w pierwszej kolejności mówię, że jestem blogerką. Oprócz tego współpracuję z domem mediowym Universal McCann jako Chief Inspiration Officer. Działam również jako konsultant, doradzam różnym markom w zakresie trendów, przygotowuję raporty, analizy itd. Jestem członkiem Creative Communication Cluster, Rady Ekspertów ThinkTank Polska czy Rady Marek w konkursie Superbrands. Zasiadałam i zasiadam w jury najważniejszych konkursów reklamowych w Polsce. Geek Girls Carrots przyznała mi w zeszłym roku Srebrną Marchewkę za bycie wzorem kobiety zajmującej się nowymi technologiami. Z kolei magazyn Brief nominował mnie jako Człowieka Roku Mediów. Wszystkie te aktywności łączy specjalizacja w obszarze trendów, nowej komunikacji i mediów społecznościowych – niestandardowych metod komunikacji.
A czy te role w życiu prywatnym i zawodowym w jakiś sposób się przenikają?
– Nie. Bardzo mocno rozgraniczam sferę prywatną od sfery zawodowej.
Skąd w ogóle pomysł na hatalska.com?
– Blog założyłam 6 lat temu, kiedy pojawiła się potrzeba wyrażania tego, co myślę i podzielenia się tym z innymi. Początkowo chciałam założyć stronę internetową – to był dopiero 2008 rok, a blogi, nie licząc tych pisanych przez nastolatki, nie były szczególnie popularne. Mój mąż powiedział, że jeśli chcę pisać aktywnie, to powinnam uruchomić bloga – tak naprawdę to on mnie do tego przekonał. Od tego wszystko się zaczęło, zaczęłam tworzyć hatalska.com, pracując jeszcze na etacie – byłam wówczas szefem działu komunikacji w Wirtualnej Polsce. I po roku, półtora pisania bloga doszłam do takiego momentu, w którym stwierdziłam, że chcę odejść z korporacji. Gdyby nie blog, gdyby nie rozwinęło się to w ten sposób, byłoby mi trudniej. Wiadomo – odejście z korporacji nie jest łatwe – etat daje poczucie bezpieczeństwa, zaplecze, wsparcie finansowe itd. Gdy człowiek zmienia pracę, jeden etat na drugi, to jest naturalne, natomiast gdy odchodzi „do domu”, a tak właśnie zrobiłam, to robi się to trochę bardziej skomplikowane. Podjęcie decyzji zajęło mi pół roku. A sprzyjało jej niespecjalnie wiele okoliczności zewnętrznych – był początek 2009 roku, szalał kryzys, zdaniem ekspertów – najgorszy od II wojny światowej. To, co pomogło mi w upewnieniu się, że postąpiłam słusznie, to właśnie blog i jego stały, dający się zmierzyć w liczbie czytelników rozwój. Wiedziałam, że z nim jakoś przetrwam.
Wszyscy mówili „kryzys”. Jaki był tymczasem początkowy odzew otoczenia i internautów?
– Gdy napisałam pożegnalnego maila do ludzi z branży, zaczęłam otrzymywać maile z gratulacjami. Zresztą do tej pory dostaję wiadomości w stylu: „Zazdroszczę Ci w odwagi w podjęciu takiej decyzji”. A czy czytelnicy zareagowali? Tak, ale to było sześć lat temu – mój blog był wtedy na innym etapie rozwoju niż teraz. Czułam się dobrze z tą decyzją, choć pierwszy rok był trudny – to było przyzwyczajanie się do innego trybu pracy, ale także oswajanie rodziny z tym, że jak człowiek pracuje w domu, to jest to praca jak każda inna i nie można np. ot tak pojechać do sklepu. Teraz każdy doskonale wie, jak to wygląda i nikt mi nie przeszkadza – mam swój pokój, w którym pracuję.
A teraz – blog jest rdzeniem Twojej aktywności zawodowej, czy traktujesz go jako dopełnienie kariery?
– Blog jest dla mnie najważniejszy. Gdyby go nie było, nie zadziałoby się to wszystko, co jest teraz wokół. Choć wszystkie dodatkowe zajęcia, aktywności które blog pomógł zbudować zabierają mi bardzo dużo czasu. Lubię pracować z różnymi markami. To jest coś zupełnie innego niż długoletnie związanie z jedną. Praca dla wielu różnych marek to duże wyzwanie, które sprawia, że ciągle się uczę.
A z perspektywy czasu, co dało Ci prowadzenie bloga? Może zrobiłabyś coś inaczej?
– Nie, zdecydowanie nie. Śmieję się, że przecierałam szlaki w niektórych obszarach blogosfery. Wiele blogów powstawało na początku pod pseudonimami, dopiero później poznawaliśmy blogera z imienia i nazwiska, 2-3 lata temu pod nazwą bloga zaczął pojawiać się dopisek „by… i dalej pełne imię i nazwisko”. Byłam jedną z pierwszych blogerek, która zaczęła od razu publikować pod własnym nazwiskiem.
Jak widzą Cię w Internecie inni – być może lepiej, gdyby to pytanie było skierowane do Twoich czytelników, ale jak sądzisz, jak widzą Cię Twoi czytelnicy z perspektywy treści które tworzysz?
– Paweł Tkaczyk robił kiedyś zestawienie blogerów i przypisywał ich do różnych archetypów. Mnie przypisał archetyp mędrca.
Jak sądzisz, dlaczego?
– Myślę, że ze względu na to, że bardzo mocno stawiam na treść – jej jakość jest dla mnie najważniejsza. Mam zdecydowanie zacięcie naukowe – chcę przekazywać wiedzę, publikuję raporty.
A czy Internet, sieć, wie coś o Tobie jako o osobie prywatnej?
– Coś może wie. Ale to są informacje, które bardzo kontroluję. Oczywiście czasem nie masz wyjścia, z pragmatycznych względów – kiedyś, gdy rodziłam dziecko, zamieściłam na blogu informację, że robię sobie przerwę w związku z nową sytuacją rodzinną. Niektórzy wiedzą też, że moim hobby jest ogród, ale nie jestem przekonana, że to powszechna wiedza. Raczej nie ujawniam informacji ze swojego życia prywatnego.
A czy jest jeszcze coś, czego nie robisz w sieci?
– Na pewno nie zamieszczam zdjęć swojego dziecka, nawet na prywatnym Facebooku. We wszystkich moich kanałach społecznościowych, nie publikuję żadnych moich prywatnych zdjęć, np. z wakacji. Wszystkie fotografie, informacje tam zamieszczane są związane z moją pracą. To samo dotyczy Twittera, Instagrama, Google + itd. Jedynym wyjątkiem jest Facebook. Na Facebooku mam jeden profil oficjalny – hatalska.com, czyli fanpage bloga i osobno, prywatny. I na tym drugim mam naprawdę niewielką grupę znajomych, może 130 osób – znajomych ze studiów, z liceum, wieloletnich przyjaciół – ludzi, których znam, lubię i do których mam zaufanie. Tu pozwalam sobie na publikację jakichś prywatnych elementów, czyli np. wrzucam zdjęcia swoich kotów albo ogrodu. Ale jeśli chodzi o rzeczy dotyczące mojego dziecka, to nawet na profilu prywatnym nie wrzucam jej zdjęć ani nie używam jej pełnego imienia. Nie robię tego nawet w tak wąskim, zaufanym gronie. Dla mnie to trochę tak, jak sytuacja, w której czasem widzę roczną czy dwuletnią dziewczynkę z przekłutymi uszami. Dla mnie to jest pogwałcenie podmiotowości drugiego człowieka. Rodzice bardzo często traktują dziecko jako swoją własność, tymczasem dwulatek nie może powiedzieć, czy chce mieć przekłute uszy – nie ma takiej świadomości. Niektórzy rodzice podejmują decyzję o ingerencji w ciało dziecka bez jego zgody. I to samo dotyczy mediów społecznościowych. Dwuletnie, trzyletnie, czteroletnie dziecko nie ma świadomości, że jego rodzic umieszcza w sieci jego zdjęcia w intymnych sytuacjach, i jak często ma to miejsce – zdradza jakieś intymne szczegóły z jego życia. Zdarza mi się czasem przytoczyć na moim profilu prywatnym np. śmieszny dialog między mną a moją córką… ale to tylko urywek rzeczywistości, wyłapanie jakiegoś zabawnego momentu, to wszystko. Odbywa się to jednak wyłącznie w zamkniętym gronie, i z pewnością nie są to dialogi, które są jakoś bardzo intymne i nasze. Te trafiają do mojego papierowego pamiętnika.
Wracając do treści umieszczanych na blogu, a mówiłaś, że stawiasz na jakość – co Cię inspiruje w sieci, co czytasz, jak zdobywasz informacje?
– Zawsze najbardziej inspirują mnie ludzie. Opracowanie każdego raportu poprzedza research, którego najbardziej interesującym aspektem jest możliwość dotarcia do ciekawych ludzi. Ostatnio na przykład odkryłam Meagan Cignoli. Jakiś czas temu pisałam na swoim blogu o realizowanej na Vine kampanii ‘Fix in Six’. Chwilę później odkryłam, że tę kampanię realizowała dziewczyna – fotografka z Nowego Jorku, której znudziły się statyczne zdjęcia i która postanowiła zacząć eksperymentować z Vinem. Dziś jej profil śledzi ponad 500 000 ludzi, pracowała dla ponad stu globalnych marek. Oczywiście gdy ją odkryłam, zaczęłam śledzić jej aktywność w sieci – tak to zazwyczaj działa – szukam inspirujących ludzi i obserwuję jakimi treściami się dzielą.
To jest taka codzienna inspiracja do tworzenia własnych tekstów – taka kompilacja?
– Tak, ale inspiruje mnie także wiele rzeczy spoza on-line’u – książki, które czytam albo prasa którą prenumeruję – np. świetna, drukowana wersja amerykańskiego ‘Wired’. Jestem pod dużym wrażeniem opracowywanych tam treści. Ale inspiruje mnie też sporo rzeczy, które się dzieją się wokół nas, tu i teraz –zdjęcie, które zauważę, jakaś sytuacja na ulicy, film w kinie.
Co najbardziej cenisz w sieci?
– Może zacznę od tego, że nie wyobrażam sobie bez niej życia. Podoba mi się to, że mamy bardzo szybki dostęp do informacji, choć są to informacje lepszej i gorszej jakości. Druga rzecz to możliwość błyskawicznego kontaktu z ludźmi z całego świata. Dla przykładu: czytałam ostatnio książkę Matta Ridley’a „Czerwona Królowa”, jeden z lepszych, popularnonaukowych tytułów dostępnych obecnie na rynku. I dzięki temu, że jej autor jest na Twitterze, mogłam, praktycznie natychmiast dotrzeć do niego z pytaniem, na które Ridley odpisał w ciągu 10 minut. Kiedyś to byłoby po prostu niewyobrażalne. Mam też taki zwyczaj, że jak przeczytam coś, co wzbudza we mnie silne emocje – mówimy tutaj o książkach naukowych, nie o beletrystyce, to bardzo często piszę do autorów tych książek. I do tej pory chyba nie zdarzyło się, żeby któryś z nich mi nie odpisał. Pamiętam – kiedyś znalazłam w sieci raport z badań pewnego profesora z Izraela, sprzed 10 czy 12 lat. Wysłałam mu pytanie mailem. Najpierw śmiał się ze mnie, nie dowierzając gdzie to odkopałam, po czym bardzo dokładnie – na jakieś pięć stron, podał odpowiedzi na wszystkie moje pytania. To jest właśnie siła Internetu, ten aspekt sieci, który tak bardzo sobie cenię – nieograniczony dostęp do informacji i dostęp do ludzi.
Ale czy nie jest trochę tak, że kiedyś ten proces komunikacji, od osoby A do osoby B, był trochę dłuższy, na rzecz wyższej jakości informacji?
– Trudno powiedzieć. Opinie na temat Internetu są bardzo podzielone, ale warto jednocześnie pamiętać, że sieć daje dostęp do bardzo dobrych, merytorycznych treści. Nie generalizowałabym, że znajdziemy w niej tylko treści kiepskiej jakości.
A czy jest coś, co Cię denerwuje w sieci?
– Nie podoba mi się przede wszystkim tzw. hejt. Na szczęście na moim blogu go nie ma – komentarze tego typu pojawiają się raz na rok, może dwa lata, choć nie usypia to mojej czujności na punkcie obecności tego zjawiska w sieci. Jest jednak coś, co przeszkadza mi może nawet bardziej niż hejt. To tendencja, widoczna zwłaszcza wśród młodych ludzi, do nadmiernego chwalenia się rzeczami materialnymi w mediach społecznościowych. Opublikowałam zresztą raport na ten temat – „Pokolenie show off” (raport ze stycznia 2014 http://hatalska.com/2014/01/08/pokolenie-show-off/ – przyp. red.), o generacji, która za pomocą mediów społecznościowych – Facebooka, Instagrama itp. – prezentuje bardzo konsumpcyjne podejście do życia, epatując bogactwem, ubraniami, konkretnymi materialnymi rzeczami. To mnie strasznie irytuje. Dla mnie ważniejsze od posiadania rzeczy, które dzisiaj są, a jutro ich nie ma, jest doświadczenie, możliwość kontaktu z drugim człowiekiem.
A czy nie jest trochę tak, że ogólnie dzięki mediom społecznościowym, odsłaniamy się jako społeczeństwo?
– Tak, i często zastanawia mnie motywacja ludzi w tym kierunku… Powiedzmy, ktoś np. chce pochwalić się swoim dzieckiem. Ale to zawsze jest bardzo krótkowzroczne działanie. Z jednej mamy w sieci do czynienia z pedofilią – nie wiemy, kto i w jakim celu ogląda zdjęcia naszych dzieci. Z drugiej strony informacje zamieszczane w sieci zostają tam na zawsze. Dziecko, którego rodzic chwali się zdjęciem – dla przykładu – debiutu na nocniku, pójdzie za kilka lat do szkoły, później do pracy i tę informację na jego temat będzie można dalej w Internecie odnaleźć. Mam wątpliwości, czy każdy bohater takiego zdjęcia będzie zadowolony z tego faktu.
Treści pozostaną, czy możemy mieć taką pewność? Może serwisy odejdą jednak od tej polityki?
– W Unii Europejskiej trwają pracę nad wdrożeniem tzw. prawa do zapomnienia. Ostatnio wprowadził je np. Google – na mocy nowego regulaminu mamy możliwość usuwania treści z wyszukiwarki. Z tym, że cały proces trwa bardzo długo i nie zawsze kończy się pomyślnie, bo także sam Google musi najpierw ocenić, czy nie chodzi po prostu o chęć ocenzurowania pewnych treści. Trzeba przygotować cały wniosek, informacje i dopiero na tej podstawie ktoś wyraża zgodę na usunięcie informacji. Druga kwestia dotyczy tego, że nawet jeśli zostaną wprowadzone pewne regulacje na poziomie administracji UE, to nie mamy pewności, że ktoś nie skopiował wcześniej informacji na nasz temat na swój komputer i że nie wrzuci ich do sieci ponownie, w najmniej odpowiednim momencie. To, co zostało raz umieszczone w Internecie, zostanie w nim na zawsze. Po prostu. Musimy o tym pamiętać.
Odchodząc od tematu zagrożeń, jakie trendy widzisz w sieci, jak Internet bę- dzie się zmieniać?
– Od pewnego czasu obserwuję silny trend, tzw. ‘Do you speak visual’, czyli powszechność różnego rodzaju tre- ści obrazkowych w Internecie. Bardzo mocno rozwijają się takie serwisy jak Tumblr, Vine, Instagram… zdecydowanie idziemy w kierunku wideo – zarówno krótkich, jak i długich form. Druga rzecz – byłam ostatnio na wakacjach, przejechałam przez pół Europy i miałam okazję zapytać wielu młodych ludzi, z jakich serwisów społeczno- ściowych korzystają. Okazuje się, że na pierwszym miejscu pojawiał się w naszych rozmowach What’sApp. I gdy pytałam o motywacje, dlaczego korzystają właśnie z tej aplikacji, a nie z Facebooka, odpowiadali, że chodzi im o zachowanie prywatności. Nie wiem, na ile będzie będzie to trend wiodący, ale po takich serwisach jak Snapchat, Secret czy Whisper już widać, że ludzie chcą znów zachować w jakiś sposób swoją anonimowość albo komunikować się z grupą, w jakiej funkcjonują w prawdziwym życiu. Przecież nikt z nas nie utrzymuje kontaktu z tysiącem znajomych. Dodawanie takiej ilości znajomych, choć nie jest to toż- same z budowaniem relacji, umożliwiły nam właśnie media społecznościowe. Tymczasem każdy z nas, o czym pisał Dunbar w „Pchły, plotki i ewolucja języka” i co wynika z budowy naszego mó- zgu, jest w stanie wejść w bliskie relacje z maksymalnie 150 osobami. 10 osób to grono rodzinne, 50 wlicza się do kręgu przyjaciół, a maksimum, o którym jest mowa – 150 – to liczba osób, z którymi możemy wejść w trwałe relacje. Weźmy przykład małej firmy, której pracownicy, idąc na obiad, przysiadają się do siebie, bo mniej więcej się znają i mają o czym ze sobą rozmawiać. W organizacji, która ma powyżej 150 osób, takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko, bo brak nam wspólnych tematów do rozmowy, nie wiemy kim właściwie jest „ten człowiek przy stoliku”. Dokładnie tak samo jest w mediach społecznościowych. Był początkowy szał, moda na bicie rekordów w posiadaniu maksymalnej liczby znajomych, co miało świadczyć o naszym statusie społecznym – teraz wracamy do tego, żeby mieć w miarę stałe, dyskretne grono przyjaciół.
Może masz dla naszych czytelników, młodych ludzi, którzy w jakiejś części chcieliby związać swoją przyszłość z siecią i publikować na jej łamach interesujące treści, radę, jak robić to dobrze?
– Przede wszystkim być sobą, nikogo nie udawać. I oczywiście, co bardzo ważne, zachować szacunek dla drugiego człowieka. A o tym się dzisiaj często zapomina – w Internecie ludzie często nie mają szacunku dla siebie nawzajem, co widać w komentarzach.
Czego możesz życzyć czytelnikom raportu?
– Aby w Internecie odkrywali jak najwięcej dobrych treści. Tym bardziej, że najbliższy rok jest rokiem content marketingu. Dziś nie chodzi już tylko o to, żeby tworzyć wysokiej jakości treści, ale także o to, aby je odkrywać.
*NATALIA HATALSKA – BLOGER, TRENDWATCHER I EKSPERT W DZIEDZINIE KOMUNIKACJI MARKETINGOWEJ